Dla przeciętnych Rosjan wakacje za granicą to udręka, związana m.in. z koniecznością uzyskania wiz. Z jednej strony Unia rozważa możliwość zniesienia obowiązku wizowego, z drugiej - drastycznie zaostrza przepisy wjazdowe. Polska nie jest wyjątkiem.
48 lat, 19 lat w Moskwie jako korespondent kolejno: Polskiego Radia, TVN, TVP i Polsat News, producent amerykanskiej agencji tv AP, od grudnia 2013 redaktor naczelny pomorska.TV
Dziś, podobnie jak za czasów PRL-u, dla wielu obywateli rosyjskich Polska jest oknem na świat, pierwszym etapem podróży do krajów Europy Zachodniej. Tyle, że to okno coraz bardziej przypomina zabity dechami lufcik, przez który coraz trudniej się przecisnąć.
Aby uzyskać polską wizę (szczególnie z prawem podróży do innych państw strefy Shengen) trzeba się naprawdę nieźle nagimnastykować, poświecić temu wiele czasu i nerwów, być przygotowanym na wiele wyrzeczeń a nawet upokorzeń. Przepisy egzekwowane są obecnie w sposób, stawiający składającego wniosek wizowy w sytuacji żebraka z góry podejrzanego o nieczyste zamiary. Domniemanie niewinności tu nie obowiązuje: dla naszych służb wszyscy wnioskodawcy to potencjalni oszuści, przemytnicy, dealerzy i krętacze.
Wszystkiemu winna jedna z największych w historii polskich konsulatów wpadka, którą jakiś czas temu nasze MSZ starało się zatuszować. Chodzi o aferę wizową w Irkucku na Syberii: pewien przedsiębiorczy konsul RP postanowił dorobić sobie do pensji, wydając na lewo wizy wjazdowe do Polski z prawem przejazdu do innych krajów strefy Shengen. Dyplomata zbił na tym procederze niezły majątek (w tzw. kuluarach mówiło się nawet o blisko 100 tys USD). Warszawa ukarała konsula odwołując go z placowki i sprawa – wydawało się – przycichła. „Niesmak jednak pozostał“, a smród z Syberii czuć do dzisiaj.
Po tym niewypale kadrowym w polskich urzędach konsularnych w Rosji zaczęto wyjątkowo restrykcyjne przestrzegać procedur wizowych. Konsulowie wprawdzie pomóc „mogą“ (zgodnie z przepisami), ale bojąc się o posadę - boją się „móc“... W rezultacie obecnie Rosjanom trudniej jest o polską wizę niż o wizę niemiecką na początku lat 90-tych dwudziestego stulecia.
Teoretycznie obywatel rosyjski, ubiegający się o wizę turystyczną do Polski (czyli taką najczęściej wydawaną) powinien złożyć: wniosek wizowy (wypełniony i podpisany) wraz z 1 zdjęciem, dokument potwierdzający posiadanie ubezpieczenia, voucher. I, co najważniejsze dla Budżetu Państwa Polskiego, powinien uiścić stosowną opłatę w euro. Tylko tyle - i w ciągu 5 dni roboczych, oczekiwany przez Polskę turysta może wizę odebrać: albo tylko do Polski (jeżeli to jego „pierwszy raz“) albo wizę Shengen – i wówczas, po przekroczeniu polskiej granicy, Europa staje przed nim otworem. Teoretycznie niby proste. Teoretycznie.
Praktycznie droga przez mękę zaczyna się od wniosku wizowego, który (podobnie, jak w konsulatach wielu innych państw na świecie, w tym USA) trzeba wcześniej wypełnić przez Internet. Po wdarciu się na właściwa, przeciążoną stronę internetową, należy przyswoić sobie zawiły, urzędowy slang tłumaczący, jak i co wpisywać. Zdecydowana większość klientów cierpi katusze, pyta znajomych dalszych i bliższych, jak i co rozumieć... Szkolą się wszyscy na potęgę i wreszcie – zdeterminowani - przystępują do wypełniania wniosku. Tyle że na końcu dowiadują się, że wniosek należy... zarejestrować online. Można to zrobić trzy miesiące przed terminem wyjazdu, ale w miesiącach przedwakacyjnych to tylko teoria, np. jak tu wcześniej zarejestrować i wybrać sobie datę złożenia wniosków np. dla dzieci polonijnych, które w czerwcu dowiedziały się, że Ojczyzna Przodków zaprasza je na kolonie w lipcu... Termin złożenia wniosku można wskazać samemu, ale tuż przed wakacjami nie jest to możliwe. Komputer zdecyduje sam - najczęściej zaprasza po 2-3 tygodniach od daty prawidłowego wypełnienia wniosku.
Biada temu, kto myślał, że złożenie ankiety online wystarcza. Napuszona pani w okienku „na pierwszym kontakcie“ (zawsze obywatelka rosyjska) wskaże petentowi jego „miejsce w szeregu“, a w razie czego wezwie na pomoc rosyjską ochronę, która teoretycznie na teren konsulatu nie ma wstępu a praktycznie panoszy się tam nie kontrolowana przez pracowników polskich. Ci klienci, którzy widząc wszechwładną ochronę rosyjską, próbują uporządkować kolejkę i wprowadzić elementarny porządek – otrzymują od pań okienkowych naganę jako „zbyt aktywni“. Obywatele Polscy, mający prawo wstępu poza kolejnością na teren konsulatu, traktowani są przez rosyjską ochornę gorzej, niż zaprzyjaźnione z nimi panie pośredniczki z firm turystycznych, które „po rosyjsku“ ochroniarzy korumpują w naturze: a to ciasteczko, a to lufeczka, a to inne atrakcje... Interes się kręci, a wszystkiemu przypatruje się nieco skonfudowana polska ochrona BOR, która ma jedynie kontrolować, co kto wnosi na teren naszej placówki. Zgodnie z przepisami, oni nie mogą działać poza progiem polskiego urzędu i porządkować Rosjan od porządku... I tak o tym jaki jest mores wśród rosyjsko-polskiej kolejki oczekującej na wejście do polskiego urzędu konsularnego, decydują skorumpowani Rosjanie z zaprzyjaźnionej z kim trzeba firmy ochroniarskiej. Oddajmy sprawiedliwość, że firmy te bywają zmieniane, ale chyba zbyt rzadko...
Jak to wszystko komuś się nie podoba (taki argument usłyszałem swego czasu osobiście od ochrony rosyjskiej), to niech sobie złoży wniosek o polską wizę za pośrednictwem firmy PonyExpress (która trudni się m.in. pośrednictwem wizowym dla Rosjan jadących do USA). Od 2012 r. polskie urzędy konsularne w Federacji Rosyjskiej również zaczęły korzystać z usług w/w firmy (wybranej w trybie zamówienia publicznego). Na terenie Rosji firma ta utworzyła ok. 40 punktów przyjęć m.in. polskich wniosków wizowych, aby odciążyć przepracowane panie w okienkach konsulatów a jednocześnie usprawnić proces wydawania polskich wiz. Mało tego, że takie punkty wizowe, obsługiwane przez PonyExpress, w Moskwie mieszczą się „u chorta na rogach“ (w dowolnym tłumaczeniu: gdzie diabeł mówi dobranoc) to jeszcze za usługę przychodzi dodatkowo płacić min. 20 euro. Cóż.. w końcu bezpłatnie można pożywić się tylko w pułapce na myszy.
Ostatnio o Polską wizę ubiegali się moi bardzo życzliwie nastawieni do naszego kraju, rosyjscy Przyjaciele. Pytali, czy mogę im jakoś pomóc, oświadczyłem jednak, że nie ma takiej potrzeby – ze stron internetowych naszej ambasady wynika przecież, że „wszystko dla klienta“: nic prostszego tylko spełnić elementarne wymogi wizowe. W rezultacie dowiedziałem się, że Irina i Wadim uzyskali wizę niemiecką po tym, jak m.in. zostali obrażeni przez rosyjską ochronę strzegącą dóbr naszego Wydziału Konsularnego Ambasady RP w Moskwie. Ponadto zblazowana urzędniczka (obywatelka rosyjska) w okienku nr 2, 3-krotnie odmówiła przyjęcia ich ankiet wizowych pod wzajemnie wykluczającymi się pretekstami (chyba tylko po to, by pokazać kto tu rządzi). A pracująca dla naszych dyplomatów firma PonyExpress zażądała za szczególny tryb załatwienia wizy...100 euro bez pokwitowania. I tak, zamiast Budżetu Państwa Polskiego żywią się rosyjscy spekulanci...
Podobne skandale wizowe z udziałem ochroniarzy rosyjskich i firmy PonyEkspress są tutaj powszechnie znane. Może nadszedł już czas, aby Pan Ambasador Wojciech Zajączkowski zajął się tymi problemami, bo placówka dyplomatyczna to nie prywatny folwark zwierzęcy a konsul to jednak człowiek, który dobrze wie, ile może... Nie od dziś wiadomo, że „jak cię widzą tak cię piszą“. Nie od dziś wiadomo także, jak każdej dyplomacji zależy na wizerunku reprezentowanego Państwa. Może więc warto zainwestować w promocję i skasować stary problem w okienkach „na pierwszym kontakcie“, zatrudniając tam wyłącznie obywatelki lub obywateli polskich...
Jeśli opisane wyżej sytuacje są naszą wizytówką dla Rosjan spoglądających na Unię Europejską, to trudno się dziwić, że Moskwa woli rozbudowywać własne, biurokratyczno – skorumpowane struktury niż dołączać do tych istniejących pod innymi flagami.