Kto, choć kilka razy był w kościele, doskonale zna modlitwę "spowiadam się Bogu". Jest to ważny dla chrześcijanina akt wiary i pokory, których wyrazem są słowa "moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina". Istotą modlitwy jest to, że wyznajemy własne grzechy, przyznajemy się do własnych win i bijemy się we własne, a nie cudze piersi. W wersji świeckiej, zwulgaryzowanej, a niestety w Polsce popularnej niezwykle, jest to nie modlitwa "spowiadam się Bogu", ale "uprzejmie donoszę Bogu", a refren modlitwy brzmi "Tuska wina, Tuska wina, Tuska bardzo wielka wina".
Reklama.
Reklama.
Wydawało się, że szczyt popularności ta antytuskowa modlitwa przeżyła za PiS-u i wraz z końcem tej epoki nadejdzie czas nowych przebojów, ale nic z tego. Winy i wina Tuska mają się doskonale, co przypomina stary dowcip: "kłótnie małżeńskie są jak koncert rockowy – najpierw nowe kawałki, a potem stare przeboje".
"Wina Tuska" to taki stary hit, coś jak "Gdzie się podziały tamte prywatki" Wojtka Gąsowskiego, który, mimo że przekroczył 80-tkę (wybacz, Wojtku), ma się doskonale, podobnie jak jego największy przebój.
Obsesja Kaczyńskiego na punkcie Tuska nie dziwiła. Więcej, była poniekąd naturalna. Kaczyńskiego usprawiedliwiam, bo był na nią w jakimś sensie skazany.
Jak stary dziad, któremu poza partią nie udało się w życiu nic, ma nie nienawidzić gościa, który jest wszystkim, kim Kaczyński nie jest, a chciałby być, i który ma wszystko, co Kaczyński chciałby mieć, a czego mieć nie będzie – żonę, dzieci, wnuki, konto w banku, prawo jazdy, znajomości języków oraz całą masę innych rzeczy, którą normalni ludzie uznają za podstawę życia, chyba że ich całym życiem byłaby buda na Żoliborzu i buda na Nowogrodzkiej.
Ja tu z Kaczyńskiego wcale nie kpię. Żyje jak żyje, jego sprawa. Ja raczej staram się go zrozumieć i zobiektywizować motywy, którymi się on kieruje. Nie występuję tu wiec jako szyderca, ale wyrozumiały terapeuta raczej.
Za PiS-u winą Tuska było wszystko: brak pieniędzy z KPO, 1:27 Szydło i Saryusz-Wolskiego, Nord Stream, Brexit i wojna w Ukrainie. Kaczyński nienawidzi Tuska ze wszystko: za angielski, znajomość świata, kontakty, oraz to, że światowe media traktują go jak ważnego i poważnego polityka z dużego europejskiego kraju, a nie zanurzonego w formalinie starego dziada, który z tego kraju spróbował zrobić skansen.
Po epoce PiS przebój "wina Tuska" jest grany na inną melodię i dopisano w nim kilka zwrotek. Kolejni ludzie mają do niego różne, ale serio równie uzasadnione, co Kaczyński pretensje.
Hołownia wie, że gdyby nie Tusk, przejąłby kilka lat temu Platformę i miałby autostradę do prezydentury. Taki Zandberg uważa, że gdyby nie liberał Tusk, jego kariera by rozbłysła i byłoby bardzo blisko tego, by w Polsce był już wymarzony przez Marksa, Mao i samego Zandberga, komunistyczny raj. Pretensje mają też inni, którzy bez Tuska mieliby więcej i lepiej.
Jest tylko mały, nie godzien pomijania detal. Gdyby nie powrót Tuska, Hołownia, Zandberg i inni byliby tylko kukiełkami i rekwizytami w teatrzyku Kaczyńskiego. Inna sprawa, że niektórym z nich by to pasowało. Tylko Polakom nie bardzo. Taki drobiazg.
Syndrom win Tuska wynika jeszcze z jednego. Tu sukcesu nie wybacza się nigdy i nikomu. Tu zgnoili Wałęsę, tu zgnoili Balcerowicza, tu gnoją Lewandowskiego, a wg mnie i Igę Świątek by gnoili, gdyby zamiast poprawiać nam co dwa tygodnie samopoczucie, nagle zaczęła przegrywać. Tu albo masz sukces, albo fanklub.
Wydawało mi się, że spod gilotyny tej reguły uciekł Karol Wojtyła, bo sukces osiągnął niebywały, ale szczęśliwie dla siebie zniknął z zasięgu wzroku i szponów rodaków. Jak bardzo się myliłem. Nie dorwali go za życia, to dopadli po śmierci. W polskim piekle immunitetów i nadzwyczajnego złagodzenia kar nie ma. Piekło Dantego to przy Polsce ogródek jordanowski.
Co do win Tuska. Ja wino z nim piłem raz, w jego brukselskim biurze. Poszło kilka butelek, ale nawet wam nie powiem, ponieważ żaden ze mnie koneser, czy to były winy wielkie i wina nadzwyczajne, czy zwykle. O winach wiem bowiem tylko, że lepiej ich nie kupować w Żabce i na Orlenie. Poza tym byliśmy w kilka osób, to na głowę wypadły po 2-3 kieliszki, więc zachowałem trzeźwość i na całe to bredzenie o winach Tuska, mogę niezmiennie patrzeć, nomen omen, trzeźwo.
Win zresztą nie widzę, za to zasług sporo i bilansuje mi się to tak, że – jak powiedziałby nasz kochany pan Lech – plusy dodatnie zdecydowanie przeważają. Ale może mam zaburzoną optykę, bo ja i Lecha kocham i Leszka szanuję, Roberta cenie, a Igę uwielbiam, Jana Pawła niezmiennie uważam za najwybitniejszego Polaka w dziejach.
Donalda zaś podziwiam i uważam go raczej za cześć rozwiązania polskich problemów, niż część naszych problemów i jednego z ich sprawców. Może jestem w mniejszości, ale ta pozycja niezmiennie mi odpowiada.