Co piątek na naszym blogu znajdziecie nową propozycję na aktywne (bądź przeciwnie – leniwe) spędzenie weekendu. Wszystko oczywiście przetestowane przez nas osobiście. Tym razem Marsylia – propozycja, którą warto rozważyć na nieco dłuższy weekend. I to nawet nie ze względu na odległość. Francuska metropolia ze szczyptą Maghrebu czaruje różnorodnością. Potrafi być ekskluzywna jak Lazurowe Wybrzeże, aromatyczna jak Prowansja, głośna jak Marakesz i tajemnicza jak Langwedocja. Trudno rozsmakować się w jej wszystkich obliczach w tak krótkim czasie...
Dziennikarze z zawodu. Podróżnicy z namiętności i ciekawości świata
Drugie co do wielkości miasto we Francji zachowuje urok metropolii, a przy tym – nawet w sezonie – nie jest tak męczące jak przesycony zwiedzającymi Paryż. Turyści chętniej spędzają czas w kurortach na Lazurowym Wybrzerzu albo w klimatycznych prowansalskich miasteczkach, a nie w samej Marsylii.
Tymczasem, jeżeli nie zrazi nas początkowy hałas i korki na ulicach, i zatopimy się w klimacie Marsylii, dostrzeżemy czar jej wąskich uliczek, to właśnie tutaj znajdziemy nie tylko sznyt portowego miasteczka, ale także rozległe parki i ciągnące się kilometrami plaże miejskie, na których wypoczywa się z dala od tłumów, jedynie z mieszkańcami, którzy przebierają się z garniturów w stroje kąpielowe, relaksując się wypadem nad morze po dniu w dusznym biurze. W upalny dzień można poszukać schronienia w Parc Balneaire du Prado czy Parc Borely, warto wybrać się na plaże przy Promenade Georges Pompidou i Corniche du Président John F Kennedy. Jeśli mieszkamy w samym centrum miasta – najbliżej będzie nam na popularną Catalanę – plażę przy Rue des Catalanas – choć niewielka i nieco tłoczna, jest faktycznie kilka kroków od Port Vieux.
Jaka jest Marsylia? Zaskakująca dwoistością. Z jednej strony w kwartale arabskim sprzedawcy w długich galabijach rozkładają na drewnianych blatach jeszcze ciepłe pity i egzotyczne słodkości: ciasteczka daktylowe, basbusę i kunafę. Ale wystarczy przejść kilka przecznic dalej, gdzie wzdłuż szerokich deptaków pomiędzy Rue Paradis i Rue de la Palud, ciągną się kryształowe witryny ekskluzywnych butików najlepszych światowych projektantów. Paryski szyk i odpowiednio wysokie ceny przypominają, że jesteśmy na południu Francji. W mieście, które łączy ze sobą delikatny aromat Prowansji, elitarny luksus Lazurowego Wybrzeża i egzotykę Afryki Północnej.
Nad tym niezwykłym, mocno orientalnym, ale wciąż europejskim miastem, góruje neobizantyjska bazylika Notre Dame de la Garde. Usytuowana na szczycie wzgórza świątynia z czworoboczną wieżą zwieńczoną jedenastometrowym, złoconym posągiem Matki Boskiej z Dzieciątkiem, iluminowana po zmierzchu, przypomina latarnię morską. Aby dotrzeć do kościoła trzeba pokonać serpentynę wąskich uliczek wspinających się na porośnięte cyprysami, rozedrgane od śpiewu cykad wzgórze. Widok z góry na jaśniejące w słońcu miasto, ruchliwy port i turkusowe morze jest jednym z piękniejszych, jakie znam.
W złoconym, bogatym bizantyjskim wnętrzu wiszą modele statków, a obrazy na ścianach przedstawiają spektakularne katastrofy morskie, w których bohaterstwo marynarzy ofiarowane zostało marsylskiej Madonnie, uważanej przez mieszkańców ze strażniczkę i opiekunkę miasta.
Jedną z największych turystycznych atrakcji miasta są calanques – zatoczki wyrzeźbione w skałach wapiennych, wypełnione turkusową wodą. Organizowane są do nich wycieczki promami turystycznymi. Rejsy odpływają z przystani promowej przy Port Vieux. Ale można dotrzeć do tych cudów natury także od strony lądu – i to znacznie taniej – autobusem miejskim. Calanques ciągną się od Marsylii w kierunku Cassis.
Także z Port Vieux dopłyniemy promem na wyspę If (rejs trwa 20 minut). Twierdza na maleńkiej, skalistej wysepce robi ponure wrażenie. Nad niegościnnymi skałami krążą wielkie mewy, które raz po raz gwałtownie pikują tuż nad głowami turystów. Dawne więzienie oferowało zróżnicowane warunki w zależności od pozycji społecznej więźniów. Ci najbiedniejsi mieszkali w gnijących lochach bez okien, za to zamożni mieli do dyspozycji przestronne sale z oknami a nawet kominkiem.
Do Château d’If codziennie przybywają setki turystów, zwabionych legendą Hrabiego Monte Christo. Osadzony w niedostępnej twierdzy bohater Aleksandra Dumasa brawurowo uciekł z zamku wyrzucony w morskie fale w worku. W rzeczywistości nikomu nigdy nie udało się samowolnie opuścić zamku If, a pierwowzór hrabiego uciekł z zupełnie innego więzienia, jednak legenda wyjątkowo pasuje właśnie do tych murów.
Kiedy tylko jesteśmy w Marsylii, kilka razy dziennie przychodzimy do Starego Portu. Z samego rana na słynny marsylski targ rybny (marché aux poissons) przy Quai des Belges. Podawane na stragany wprost z łodzi dorodne tuńczyki, barweny i świeże owoce morza są od razu patroszone i dzielone na dzwonka.
Po południu odwiedzamy bazarek, na którym sprzedawane są pamiątki i przyprawy z Prowansji oraz słynne mydła marsylskie w dziesiątkach rodzajów. A wieczorem na kolację. Na parterach kamienic wokół Port Vieux stłoczone są niezliczone luksusowe restauracje i przytulne knajpki, serwujące prowansalskie specjały i świeże owoce morza. W jednym z lokali do doskonałych moules marinière zamawiamy zroszoną karafkę wina rosè, w innej restauracji – pachnącą morzem, zawiesistą bouillabaisse – marsylską zupę z kilku gatunków ryb i owoców morza, podawaną z chrupiącą bagietką. Jest pioruńsko droga, ale kelner klnie się na wszystkie świętości, że w całym regionie nie ma lepszej.
Spoglądamy w stronę morza. Kolosalne liniowce, które niczym pływające wieżowce statecznie co wieczór wyruszają z miasta na rejsy po Morzu Śródziemnym, przynoszą powiew wielkiego świata i egzotycznych podróży. Przypominamy sobie, że pierwsze zabudowania portowe stawiali tu już starożytni Grecy w 600 r. p.n.e., zatem to miejsce, zwane kiedyś Μασσαλία tętni życiem od ponad dwóch tysiącleci. Czujemy, że jesteśmy w centrum świata.
Czas na zwiedzanie okolic miasta. Chcemy nacieszyć urokiem południa Francji ale z dala od tłumów St. Tropez, zgiełku Nicei czy przepychu Monte Carlo. Dlatego jedziemy do Cassis, trzydzieści kilometrów od miasta. Serpentynami szos najpierw wspinamy się na wzgórze, a potem zjeżdżamy do kurortu pod czerwoną, wyrastającą wprost z morza skałą. W otoczonych wyniosłymi cyprysami ogrodach kryją się luksusowe wille, przy których rytmicznie cykają cykady. Przy promenadzie prowadzącej nad zatokę opaleni turyści spacerują pomiędzy luksusowymi butikami. W restauracjach stłoczonych przy porcie goście jedzą owoce morza i popijają kir – szampana z lokalnym likierem porzeczkowym – crème de cassis. To miejsce to kwintesencja luksusowego wypoczynku. Nic dziwnego, że mieszkańcy miasteczka mówią: „ktokolwiek widział Paryż, a nie widział Cassis, ten nic nie widział”.
Zaglądamy też do Arles (90 kilometrów autostradą). Wyjątkowo lubimy to miasto, może dlatego, że mimo upływu ponad stu lat wciąż mocno czuje się tu ducha Vincenta Van Gogha, który mieszkał w nim zaledwie przez półtora roku, ale pozostawił swój ślad na zawsze. Tu mieszkał, pił, tworzył, okaleczył się (słynne ucho) i po tym rozpaczliwym akcie trafił do szpitala psychiatrycznego. Dzięki trasie turystycznej ze śladami mistrza na trotuarze, które prowadzą ciekawskiego turystę wąskimi uliczkami miasta do reprodukcji dzieł stojących w miejscach, gdzie mistrz ustawiał sztalugi, można porównać dzisiejszy widok z tym, co namalował. Spojrzeć na zakole rzeki uwiecznione w dziele „Gwiaździsta noc nad Rodanem” albo wypić kawę w kawiarni Van Gogh na Place du Forum, gdzie pod żółtym baldachimem z obrazu „Taras kawiarni w nocy” impresjonista spędził niejeden upojny wieczór.
Wreszcie krótki wypad na Lazurowe Wybrzeże – na jednodniową wycieczkę z przystankami w cichych zatoczkach, głośnych kurortach i zacienionych winnicach wyjeżdżamy z Marsylii malowniczą La Corniche, drogą, która prowadzi wybrzeżem – oczywiście lazurowym – przez nadmorskie miasteczka: Bandol, Sanary-sur-Mer, Le Lavandou, i dojeżdżamy aż do Saint Tropez. Po spacerze promenadą przy porcie, w którym zacumowane są jachty najzamożniejszych tego świata, do Marsylii wracamy autostradą w ciągu dwóch godzin.
Gdzie spać?
W mieście są ekskluzywne hotele i hostele dla backpackersów. Przede wszystkim warto pomyśleć o dogodnej lokalizacji – w centrum warto zatrzymać się w okolicach Port Vieux lub Prefektury. To świetna baza wypadowa – można stamtąd łatwo wszędzie dojechać i dopłynąć.
Co jeść?
A przede wszystkim gdzie. Najlepsze knajpy znajdziemy wokół Port Vieux i w dzielnicy Hotel de Ville. Warto wypróbować dania na bazie ryb i owoców morza – marsylską zupę bouillabaisse, albo ratatouille ze świeżych warzyw. Do tego regionalne wina.
Co zobaczyć?
Arles – miasto Vincenta Van Gogha z antycznym amfiteatrem, na arenie którego wciąż odbywają się corridy. Cały region Camargue (delta Rodanu) jest niezwykle ciekawy, ale na zwiedzenie go potrzeba by kolejnego weekendu.
Awinion – miasto papieskie z gotyckim pałacem i częściowo zawalonym słynnym mostem.
Co przeżyć?
Przejechać kabrioletem wzdłuż Lazurowego Wybrzeża (w wypożyczalniach samochodów kabriolety są bardzo popularne i nie kosztują więcej niż klasyczne auto). Wypić espresso z widokiem na jachty najmożniejszych tego świata w St. Tropez. Popłynąć wynajętym jachtem do calanques – żeglowanie na morzu i operowanie w skalistych zatoczkach to wyzwanie nawet dla sprawnych żeglarzy śródlądowych.
Co przywieźć z podróży?
Marsylskie mydła, pęczki lawendy, pamiątki z cykadą – symbolem Prowansji, doskonałe wina Cotes du Rhone.