Powoli staje się jasne, że celem islamskiego terroryzmu jest zjednoczenie światowej społeczności muzułmańskiej pod egidą dżihadu – świętej wojny kultur bliskiego wschodu z zachodem. Kluczem do zwycięstwa w Europie jest radykalizacja milionów umiarkowanych i już kulturowo zasymilowanych muzułmańskich imigrantów z bliskiego wschodu. A nic nie sprzyja radykalizacji bardziej niż nienawiść. Nie zapominajmy, że to w interesie terrorystów jest sprowokowanie tolerancyjnych społeczeństw europejskich do odruchu rasizmu i ksenofobii wobec mniejszości muzułmańskich, przez co napuchną im szeregi od nowych rekrutów, a religijna wojna światowa stanie się faktem. Celem zamachowców nie jesteśmy my. My jesteśmy środkiem do tego celu.
Jeszcze nie zaschła krew rozlana podczas ostatniego zamachu terrorystycznego w Brukseli a ponownie odzywają się głosy obwiniające tzw. politykę multi-kulti za całe zło terroryzmu w Europie. I dlatego chciałbym postawić tu kontrowersyjną tezę.
Europejska wielokulturowość, oparta na zasadach tolerancji i humanizmu, jest nie tyle sojusznikiem co przede wszystkim zagrożeniem dla tożsamości kulturowej islamskiego fundamentalizmu. Dlaczego? Bo wielu europejskich muzułmanów, którzy ulegli laicyzacji i westernizacji, tworzy dziś zaczątek nowej religijno-kulturowej narracji, stanowiącej konkurencję dla bezkompromisowego, teokratycznego nurtu islamu. Priorytetem dla sympatyków Państwa Islamskiego – zwolenników zderzenia islamu z Zachodem – jest więc zawłaszczenie religii muzułmańskiej i utwierdzenie religijnego fundamentalizmu jako jedynie słusznej doktryny. To rewolucja. A u podstaw każdej rewolucji jest gniew.
Na świecie mieszka niemal 2 miliardy muzułmanów rozsianych po wszystkich kontynentach, lecz bijącym źródłem terroryzmu jest niezmiennie bliski wschód, który od dekad ogarnięty jest wojną, chaosem i biedą. Nastoletni chłopcy, którzy ponad dziesięć lat temu na własne, dziecięce oczy widzieli spustoszenia dokonywane przez amerykańskie bomby w Afganistanie i Iraku są dziś dorosłymi mężczyznami. Biorąc pod uwagę, że pomimo zdecydowanego sprzeciwu ze strony Francji i Niemiec Polska wsparła politycznie i militarnie interwencje zbrojne USA w tych krajach, twierdzenie że „nic nam do tego” jest niepoważne i tchórzowskie. Nieodpowiedzialna polityka zagraniczna USA i późniejsza bierność egocentrycznej Europy wobec tzw. arabskiej wiosny wytworzyły chaos i polityczną pustkę, którą szybko zagospodarowali „kaznodzieje nienawiści” w Syrii i Afryce Północnej. Islamski fundamentalizm religijny jest siłą, która nadaje tam polityczny pęd istniejącej już krytycznej masie niezadowolenia. Tak jak nędza i chaos stały się pożywką dla rozwoju terroryzmu na bliskim wschodzie, tak w Europie może być nią rasizm, ksenofobia i wykluczenie społeczne wobec muzułmańskich imigrantów.
Istnienie związku między obecnością muzułman z bliskiego wschodu a terroryzmem w Europie jest oczywiste – to interpretacja tego co się dzieje budzi kontrowersje. W Polsce tzw. obóz narodowy zdaje się uważać euro-entuzjastów za ślepych na fakty głupców. Podobne nastroje panują dziś także poza Europą, czego najnowszym przejawem jest „trumpifikacja” polityki w USA. Musimy jednak pamiętać, że to nie imigranci z Syrii są odpowiedzialni za zamachy na World Trade Center i londyńskie czy madryckie metro jakie miały miejsce lata temu. Wielu chce słyszeć, że najprostsze rozwiązanie jest najlepsze. Chcemy słyszeć, że najlepiej jest „zamknąć się w twierdzy” i pozwolić barbarzyńcom mordować się nawzajem z daleka od nas. Nie chcemy natomiast słyszeć, że wybrnięcie z tej patowej sytuacji wymaga poświęceń, rozwagi i długoterminowej strategii. Kulturowa izolacja Zachodu może dla niektórych wydawać się atrakcyjną alternatywą, lecz jest to myślenie bardzo krótkowzroczne.
Społeczeństwa zachodu i bliskiego wschodu dzieli dziś ogromna kulturowa przepaść. Izolacjonizm przeciwdziała jedynie jej objawom, takim jak terroryzm, lecz nie rozwiązuje źródła problemu. A problem jest taki, że laickie, chrześcijańskie, muzułmańskie czy żydowskie społeczności muszą nauczyć się razem współżyć na tym samym świecie bez rozlewu krwi. Dlatego długofalowo nie ma racjonalnej alternatywy dla polityki multi-kulti i budowania mostów nad tą kulturową przepaścią. Bez multikulturalizmu i tolerancji wzniesiemy tylko wyższe mury i popędzimy prosto w stronę krwawej konfrontacji. Dowodów na tą tezę wcale nie trzeba szukać daleko - mamy bogatą historię wojen religijnych w Europie. I to wcale nie tak odległych! Wystarczy przypomnieć Irlandię północną czy konflikt bałkański. Dziś możemy mówić o nich w czasie przeszłym dzięki wysiłkom na rzecz stworzenia tolerancyjnej, wielokulturowej wspólnoty, a nie dzięki izolacji, nacjonalizmowi i rozwiązaniom siłowym.
Dlatego na rządach krajów Zachodu ciąży wielki obowiązek syzyfowej pracy w budowaniu tych przysłowiowych mostów między różnymi kulturami oraz zwalczaniu wykluczenia społecznego i tworzenia się tzw. równoległych społeczności jakie powstały w wielkich miastach Francji czy Niemiec. Imigranci, który już tu są, muszą mieć możliwość swobodnego awansu po drabinie społecznej. Potrzebne są środki finansowe na wsparcie programów po obu stronach barykady – pomocy w asymilacji oraz przełamywaniu strachu zamkniętych, lokalnych społeczności. W zwalczaniu terroryzmu najważniejsza rola przypada tu samym wspólnotom muzułmańskim, które muszą aktywnie angażować się w przeciwdziałanie ekstremizmowi i mowie nienawiści pośród swoich współwyznawców. Wiele wspólnot podjęło już takie inicjatywy i potrzebują naszego wsparcia. Żadna służba bezpieczeństwa wewnętrznego czy monitorowanie dróg komunikacji nie jest w stanie zastąpić prewencji i „pracy u podstaw” wewnątrz tych komun. To bierność doprowadziła Europę do sytuacji w jakiej się dziś znajduje i bierność jest najprostszą drogą do jej eskalacji.