W Nowym Jorku upały sięgają 34 stopni Celsjusza, a strony “pogodowe” ostrzegają, że przy uwzględnieniu 80 procentowej wilgotności atmosfera jest identyczna, jak ta w saunie, a realnie odczuwalna temperatura, to aż 46 stopni (w cieniu). W tej sytuacji ludzie odsłaniają znacznie więcej, niż zazwyczaj. Nawet w ciągle pruderyjnej Ameryce. A podobnych okolicznościach nie dziwi, że media od kilku już dni żyją tematem anatomii.
O ile jednak w Polsce gazety koncentrują się na odsłoniętych piersiach matek karmiących, o tyle w Stanach najbardziej medialnym organem są teraz… dłonie. I to nawet nie damskie, tylko męskie.
Tak naprawdę nie jest to zresztą spór anatomiczny, ale polityczny i dotyczy aktualnej prezydenckiej kampanii wyborczej.
Co mają dłonie do polityki?
Otóż więcej, niż można by przypuszczać. I kto wie, czy nieprzemakalny dotąd Donald Trump, określany tu jako „ rasista”, „szowinista”, „kłamca”, „błazen”, „szaleniec” wygrażający światu bronią atomową, a nawet (po wezwaniach by rosyjski wywiad pomógł mu skompromitować Hillary Clinton) „zdrajca”, nie przegra wyborów z powodu… anatomii.
Wszystko zaczęło się w marcu, podczas jednej z debat republikańskich kandydatów na kandydata. To wtedy Donald Trump zażartował sobie na wizji z Marca Rubio, zarzucając mu, że ma… „małe dłonie”. Czyli żadną miarą nie nadaje się nie tylko do roli prezydenta, ale w ogóle do polityki.
Ten „żart” wiąże się z upowszechnionym nie tylko w Stanach przekonaniem, że istnieje związek między rozmiarami wszystkich ludzkich organów, więc stosunkowo niewielkie ręce oznaczają, że wszystko inne, w tym także „atrybuty męskości” też jest odpowiednio skromnych rozmiarów. Mówiąc wprost, utrwalony stereotyp stanowi, że facet o małych dłoniach „nie ma jaj”.
Trump już dawno temu powiedział zresztą – i zostało mu to świetnie zapamiętane – że nigdy nie dowierza biznesmenom o małych dłoniach (bo są mało męskie, w sensie nieprzebojowe i niedecyzyjne). Bo w interesach, podobnie jak w polityce, żeby osiągnąć sukces trzeba „być mężczyzną”.
Tymczasem w ostatnich dniach uaktywniła się publicznie i medialnie koalicja przeciwników Trumpa, która jego samego demaskuje jako Faceta o Małych Dłoniach, próbując zawalczyć z nim jego własną bronią. Zdaniem „koalicjantów” Trump sam ma wyjątkowo niewielkie dłonie, zdecydowanie nieproporcjonalne w stosunku do reszty postawnej, mierzącej nieco ponad 182 cm sylwetki. Spekulacje na ten temat trwają już zresztą w Ameryce od dwóch dekad. Już w 1998 roku The Dnald został nazwany „krótkopalcym bucem” i od tamtego czasu ma wyraźny kompleks na tym właśnie punkcie. Oczywiście dementuje też pogłoski o swoim „defekcie” demonstrując dłonie w trakcie kolejnych debat i wystąpień.
Ostatecznego dowodu w tej sprawie dostarczył właśnie magazyn „The Hollywood Reporter”, który zamieściła na łamach kopię odlewu dłoni Donalda z Muzeum Figur WEoskowych w Nowym Jorku. Bo rzeczywiście, już w 1997 roku w zbiorach placówki na Times Square znalazła się figura Trumpa, odrobiona w wosku. I co się okazało?
Dłonie Donalda rzeczywiście są małe!
Zdaniem ekspertów cytowanych przez The Hollywood Reporters Trump obiektywną wielkością dłoni przewyższa Trumpa aż 85 procent amerykańskiej męskiej populacji. Dotyczy to również panów znacznie niższych od niego wzrostem. Dramat, po prostu. Ale odlew nie kłamie.
Najgorętszym hasłem wyborczych wieców USA stały się więc – w ostatnich dniach – „Little Hands” I wszyscy od razu wiedzą, o co chodzi. Czego by The Donald nie powiedział, jest kwitowane okrzykami „ Małe Dłonie”, „Małe Dłonie”. I wiadomo – Donald jest oszustem i kłamcą.
Wcześniej nie pomagały twarde fakty ani oczywiste kompromitacje. A teraz wygląda na to, że czego długo nie mogli dokonać jego przeciwnicy The Donald uczynił sobie „własnymi rękami”.
Oto do czego mogą doprowadzić upały oraz nieznajomość anatomii.