Gretkowska: Poszłam do księdza, ale rzeka to nie jego parafia. Wbiłam tablicę: Tę tamę chroni klątwa

Manuela Gretkowska
16 kwietnia 2025, 12:11 • 1 minuta czytania
– Żadne argumenty logiczne nie docierają do ludu polskiego, ani do elektoratu Menztena czy Nawrockiego. Wszystko na wiarę, dziecięcą wiarę w cuda. Poszłam więc do najwyższego autorytetu w tej sprawie – księdza. Ale rzeka to nie jego parafia – pisze Manuela Gretkowska.
Manuela Gretkowska w felietonie dla naTemat pisze: Poszłam do księdza, ale rzeka to nie jego parafia. Wbiłam tablicę: Tę tamę chroni klątwa Fot. Archiwum prywatne

Zawsze chciałam mieszkać nad rzeką, rzeczką, żeby woda płynęła i wiła się wśród łąk. Wybrałam takie miejsce nieświadoma, że to, co płynie należy do Wód Polskich. Nazywam je Wódami Polskimi.

Są ewidentnie na ciężkim kacu i osuszają wszystko. Tak też zajęły się moją rzeczką przedzieloną bobrzymi tamami. Po co ma płynąć, skoro może spłynąć betonowanym korytem jak kanalizacją.

Zero ekologicznej świadomości, współczesnej wiedzy o gospodarce zasobami wodnymi. Ma być czysto, prosto, sucho i żeby pieczątka była, a szwagier na traktorze jeszcze zarobi rozjeżdżając nabrzeże.

Po traktorze szwagra na brzeg mojej rzeki wjechała kopara. Koryto z hukiem zostało wzmocnione betonowymi palami. Ale nie przeciw powodzi, a przeciw bobrom niańczącym swoje małe.

Zapytałam koparkowego machającego łychą nad ostatnią z bobrzych tam: "Po co pan to robi?". "Wody wiedzą lepiej" odpowiedział zadowolony i dodał: "Bobry to szkodniki, niszczą nabrzeże Wisły i wywołują powodzie".

Do Wisły daleko, ale nie do pomocy ze "Stowarzyszenia Nasz Bóbr". Zadzwoniłam, przyjechał młody, odważny człowiek. Położył się na tamie osłaniając ją sobą aż przyjechała – w miarę szybko – policja.

Wody Polskie nie miały zezwolenia od inspektora środowiska, tak jak nie mają pojęcia o wodnej gospodarce. Poleciał mandat, koparka odjechała znad uratowanej, niemal gotyckiej tamy z patyków. Od ekologów dowiedziałam się o barbarzyńskim nakazie zasypywania bobrzych nor, żeby grzebać w nich żywcem młode. Przed tym wzdrygali się nawet koparkowi, podobno.

Stowarzyszenie procesując się z Wodami Polskimi doprowadziło do rozejmu między bobrami i państwowymi niszczycielami. Zmieniła się władza, był względny spokój, póki Tusk nie oskarżył bobrów o powódź na Dolnym Śląsku. Znowu się zaczęło.

Czytaj także: https://natemat.pl/596891,drugie-zycie-odry-oto-dlaczego-rzeka-potrzebuje-osobowosci-prawnej

Patrioci, spadkobiercy husarii, zamiast z szumem skrzydeł, z szumem w pustych łbach ruszyli ratować Polskę. Tamy są barykadami wroga, więc bohater zacznie walkę na patyki, wyjmując je z umocnień.

Którejś wiosennej nocy miałam wrażenie, że widzę film grozy. Zebrali się ludzie ze źle zmeliorowanych okolic i zamiast przekopać rowy, ruszyli z widłami na bobry, jak na Frankensteina ukrywającego się w tamie. Latem nad rzeczką zjawił się gorliwy suweren sól tej ziemi, żeby solą wypalić ją do końca, do ostatniego uschniętego źdźbła w korycie rzeki. Dyskutowałam z nim nad brzegiem:

Dlaczego pan dziurawi tamę? 

Bobry wycinają drzewa. Przez bobry są powodzie, albo susza teraz, rzeka nie płynie. 

Przy powodzi woda przelewa się przez tamę tłumaczyłam Jeżeli pan zniszczy tamę, suche koryto będzie na całej długości. Zginą ryby, żaby, ślimaki, zwierzęta nie będą miały wodopoju w upał, a czaple i żurawie rozlewiska.

Nie będzie tamy, bobrów nie będzie rozmarzył się.

Żadne argumenty logiczne nie docierają do ludu polskiego, ani do elektoratu Menztena czy Nawrockiego. Wszystko na wiarę, dziecięcą wiarę w cuda. Poszłam więc do najwyższego autorytetu w tej sprawie księdza. Ale rzeka to nie jego parafia.

Co mi zostało? Nie będę mieszkać na tamie broniąc bobry przed ludzką głupotą. Zamówiłam tablicę w kolorze ostrzegawczym. Wbiłam ją przy brzegu, na razie działa. Może powinnam dopisać: "I nie przychodź po remedium, na głupotę nie ma leku". 

Czytaj także: https://natemat.pl/595979,michal-zygmunt-od-lat-nagrywa-dzwieki-odry-rozmowa