Gretkowska: Poszłam do księdza, ale rzeka to nie jego parafia. Wbiłam tablicę: Tę tamę chroni klątwa
Zawsze chciałam mieszkać nad rzeką, rzeczką, żeby woda płynęła i wiła się wśród łąk. Wybrałam takie miejsce nieświadoma, że to, co płynie należy do Wód Polskich. Nazywam je Wódami Polskimi.
Są ewidentnie na ciężkim kacu i osuszają wszystko. Tak też zajęły się moją rzeczką przedzieloną bobrzymi tamami. Po co ma płynąć, skoro może spłynąć betonowanym korytem jak kanalizacją.
Zero ekologicznej świadomości, współczesnej wiedzy o gospodarce zasobami wodnymi. Ma być czysto, prosto, sucho i żeby pieczątka była, a szwagier na traktorze jeszcze zarobi rozjeżdżając nabrzeże.
Po traktorze szwagra na brzeg mojej rzeki wjechała kopara. Koryto z hukiem zostało wzmocnione betonowymi palami. Ale nie przeciw powodzi, a przeciw bobrom niańczącym swoje małe.
Zapytałam koparkowego machającego łychą nad ostatnią z bobrzych tam: "Po co pan to robi?". "Wody wiedzą lepiej" – odpowiedział zadowolony i dodał: "Bobry to szkodniki, niszczą nabrzeże Wisły i wywołują powodzie".
Do Wisły daleko, ale nie do pomocy ze "Stowarzyszenia Nasz Bóbr". Zadzwoniłam, przyjechał młody, odważny człowiek. Położył się na tamie osłaniając ją sobą aż przyjechała – w miarę szybko – policja.
Wody Polskie nie miały zezwolenia od inspektora środowiska, tak jak nie mają pojęcia o wodnej gospodarce. Poleciał mandat, koparka odjechała znad uratowanej, niemal gotyckiej tamy z patyków. Od ekologów dowiedziałam się o barbarzyńskim nakazie zasypywania bobrzych nor, żeby grzebać w nich żywcem młode. Przed tym wzdrygali się nawet koparkowi, podobno.
Stowarzyszenie procesując się z Wodami Polskimi doprowadziło do rozejmu między bobrami i państwowymi niszczycielami. Zmieniła się władza, był względny spokój, póki Tusk nie oskarżył bobrów o powódź na Dolnym Śląsku. Znowu się zaczęło.
Czytaj także: https://natemat.pl/596891,drugie-zycie-odry-oto-dlaczego-rzeka-potrzebuje-osobowosci-prawnejPatrioci, spadkobiercy husarii, zamiast z szumem skrzydeł, z szumem w pustych łbach ruszyli ratować Polskę. Tamy są barykadami wroga, więc bohater zacznie walkę na patyki, wyjmując je z umocnień.
Którejś wiosennej nocy miałam wrażenie, że widzę film grozy. Zebrali się ludzie ze źle zmeliorowanych okolic i zamiast przekopać rowy, ruszyli z widłami na bobry, jak na Frankensteina ukrywającego się w tamie. Latem nad rzeczką zjawił się gorliwy suweren – sól tej ziemi, żeby solą wypalić ją do końca, do ostatniego uschniętego źdźbła w korycie rzeki. Dyskutowałam z nim nad brzegiem:
– Dlaczego pan dziurawi tamę?
– Bobry wycinają drzewa. Przez bobry są powodzie, albo susza teraz, rzeka nie płynie.
– Przy powodzi woda przelewa się przez tamę – tłumaczyłam – Jeżeli pan zniszczy tamę, suche koryto będzie na całej długości. Zginą ryby, żaby, ślimaki, zwierzęta nie będą miały wodopoju w upał, a czaple i żurawie rozlewiska.
– Nie będzie tamy, bobrów nie będzie – rozmarzył się.
Żadne argumenty logiczne nie docierają do ludu polskiego, ani do elektoratu Menztena czy Nawrockiego. Wszystko na wiarę, dziecięcą wiarę w cuda. Poszłam więc do najwyższego autorytetu w tej sprawie – księdza. Ale rzeka to nie jego parafia.
Co mi zostało? Nie będę mieszkać na tamie broniąc bobry przed ludzką głupotą. Zamówiłam tablicę w kolorze ostrzegawczym. Wbiłam ją przy brzegu, na razie działa. Może powinnam dopisać: "I nie przychodź po remedium, na głupotę nie ma leku".
Czytaj także: https://natemat.pl/595979,michal-zygmunt-od-lat-nagrywa-dzwieki-odry-rozmowa