Tomasz Lis: Operetka, siła i strach
No, nie był to dramat szekspirowski. Tym bardziej że teatr nie wydaje się ulubionym gatunkiem sztuki PiS-owców. Jest nim raczej pseudopatriotyczny kabotyński wodewil z grafomańskim librettem.
PiS-owcy nawet z narodowej tragedii potrafią zrobić szmirowatą burleskę, czego najlepszym przykładem jest Smoleńsk. Ogłoszony przez nich "zamach" musiał się okazać kiczem i oczywiście się nim okazał. PiS-owska predylekcja do tandety i taniochy zawsze mnie intrygowała. Marsowe spojrzenia, groteskowy patos, aktorzenie i histeria to ich stały repertuar. Plus brak umiaru i hamulców.
Kilka lat temu wytoczyłem proces panom Karnowskim z PiS-owskiego biuletynu "W Sieci", który na okładce przedstawił mnie w mundurze SS-mana i z zakrwawioną dłonią, w której trzymałem umazany krwią różaniec. Procesy wytaczam niechętnie, ale uznałem, że tym razem bliźniacy, nazwani potem braćmi kremlowskimi, jednak przesadzili.
Choć sam mundur (jak wszystkie produkty Hugo Bossa, a to on projektował i produkował mundury nazistów) wyglądał całkiem całkiem i niektóre damy śmiały się, że powinienem wyluzować, bo wyszedłem przystojnie. Nie krój mnie jednak oczywiście zdenerwował, lecz przesłanie.
W sądzie, w czasie rozprawy, spotkała mnie nieprzyjemność spotkania jednego z Karnowskich i słuchania jego zeznań. Przyznaję, że była to trudna próba nerwów. Momentami chciałem wstać z miejsca i walnąć Karnowskiego w łeb. Tłumaczył on bowiem sądowi, że ta okładka to była forma samoobrony, bo po tym, jak "Newsweek" dał okładkę dotyczącą pedofilii w Kościele, do Karnowskich zgłaszali się podobno księża wyrażający obawę o swe życie.
Karnowski oczywiście nie mówił "księża", ale "kapłani", sztucznie modulowany głos mu drżał, zagrywał się niemiłosiernie i zdawało się, że za chwilę zacznie szlochać. Aktorzył potwornie, ale z zaangażowaniem i pasją, choć słuchając tych bzdetów i oglądając tę błazenadę, zastanawiałem się, czy gość jest nawalony, czy nienormalny.
Przytaczam tę historię po to, by udowodnić, że u zamordystów i ich zwolenników występuje nieadekwatność i rozjazd formy i treści. A środki wyrazu dość notorycznie stosuje się, powiedzmy, nadmiarowe.
Czytaj także: https://natemat.pl/blogi/tomaszlis/587654,tomasz-lis-na-kogo-by-glosowal-lech-kaczynski-felietonOwa nieadekwatność sprawia, że dyktatorzy i autokraci budzą przerażenie, ale też powalają swym niezamierzonym komizmem. Groteskowy był Kaligula, śmieszny Neron. Charlie Chaplin dostrzegł komizm w Hitlerze i Mussolinim, czego efektem był pierwszy jego dźwiękowy film "Dyktator".
Lata później Chaplin złożył samokrytykę, mówiąc, że taką satyrę uznałby za nie na miejscu, gdyby miał świadomość okropieństw obozów koncentracyjnych. Łatwo jednak usprawiedliwić Chaplina. Przypomnijmy, że warszawska ulica, która paskudztwa wojny i okupacji znała z pierwszej ręki, też, może w ramach pewnej emocjonalnej samoobrony i próby okiełznania strachu, kpiła z "głupiego malarza" i jego wąsika (autokorekta właśnie napisała mi "wąsika" przez duże "W", co wydaje się całkiem na miejscu).
Chyba tylko dyktatorzy rosyjsko-sowieccy byli mało zabawni, może poza okresem między Breżniewem a Gorbaczowem, gdy pierwszymi sekretarzami KC KPZR zostawały żywe trupy. Od czasu Iwana Groźnego z Moskwy, Piotrogrodu i Petersburga generalnie wiało jednak grozą, co nie zmieniło się do dziś.
Na naszym podwórku też widać ten dualizm dyktatorów i dyktatorków. Jaruzelskiego nienawidzono, ale się z niego nie śmiano, może dlatego, że w Polsce z munduru śmiać się nie wypada, nawet jeśli jest to mundur sanacyjnego pułkownika czy komunistycznego generała.
To, co wyrabiał Kaczyński, budziło grozę i przerażenie oraz oburzenie, ale on sam uchodzi raczej za figurę komiczną, a naród bardziej niż tyrana widzi w nim nieporadnego życiowo, załupieżonego pokurcza. Marionetka Kaczyńskiego, Duda, sprawia wrażenie, że parodiuje Mussoliniego, choć jego błazeństw i brewerii nikt nie bierze nawet na poważnie (inna sprawa, że ten błazen w demolowaniu państwa prawa okazał się całkiem sprawny).
Obecnie kombinację operetki i szaleństwa obserwujemy na scenie globalnej. Trump dopiero zaczyna, a już widać, że show będzie niepowtarzalny.
Mimo tak często groteskowej formy autokracji, trzeba na autokratów bardzo uważać. Nie można dać się im ani uwieść, ani zwieść, ani dać się im uśpić. Komizm to w ich wypadku kostium i pozór, treścią, czy jak się teraz mówi, contentem, jest groza.
Czytaj także: https://natemat.pl/blogi/tomaszlis/585752,felieton-tomasza-lisa-adam-bodnar-naczelny-saper-iii-rpZ Kaczyńskiego można, a nawet trzeba się śmiać, ale bagatelizować zagrożenia, jakie stanowi, nie można. Byłby to bowiem znak braku czujności, a nawet braku odpowiedzialności. Autokraci i tyrani gardzą słabością i słabeuszami. Uległość traktują wyłącznie jak zachętę
Hitler kpił z tych, którzy po monachijskim zamachu nie byli w stanie wymierzyć mu surowej kary. Powtarzał, że władza, która nie potrafi ukarać tych, którzy chcą ją zniszczyć, nie jest godna tego, by trwać. Lenin szydził ze swoich oponentów i kapitalistów, którzy – jak twierdził – sprzedadzą mu sznur, na którym ich powiesi, w czym miał zresztą rację.
Kaczyński słabością też gardzi. Trudno powiedzieć, że szanuje Tuska, ale przynajmniej się go boi, co jest jedyną znaną mu formą szacunku. I Kaczyński, i Tusk mają zresztą świadomość, że stoi przed nimi leninowski dylemat "kto kogo". W tym meczu remisu nie będzie.
Tusk rozumie, że w wypadku oponenta takiego jak Kaczyński, słabość nie jest opcją. Dokładnie to miał na myśli, mówiąc o "demokracji walczącej". Wie, że albo będzie twarda, bezkompromisowa, nieustępliwa i walcząca, albo bezzębna i zdychająca. Kaczyński się na to sformułowanie oburzył, ale raczej rytualnie. Zna reguły tej gry i je akceptuje. Chce zwycięstwa, a nie litości.
Starcie z opozycją, nawet taką jak PiS-owska, która nie jest opozycją, ale antypaństwową grupą dywersyjną, nie może być oczywiście corridą, która jest swoistą instytucjonalizacją barbarzyństwa i tchórzostwa, gdy rywal z góry zostaje pozbawiony wszelkich szans na wygraną.
Może być za to, a nawet musi być, tak ulubionym przez prezesa Kaczyńskiego rodeo. Albo kowboj ujeździ byka i ten ulegnie, albo byk zrzuci kowboja, a czasem z rozpędu go stratuje. Reguły są jasne, czyste i sprawiedliwe. Dlatego nawet z operetkowego zamachu nie wolno się śmiać. Byk będzie próbował dalej. Tak ma. Tak musi. Inaczej nie potrafi.