Też macie dość gadania o kandydatach na prezydenta? Wyjaśnię wam, o co toczy się ta gra

Konrad Bagiński
31 października 2024, 06:09 • 1 minuta czytania
Im więcej kandydatów, tym lepiej dla demokracji. I tym gorzej dla wiodących partii, które marzą o prostej polaryzacji sceny politycznej. Wolicie głosować dlatego, że ktoś wam każe, czy dlatego, że kogoś popieracie? Chyba lepiej głosować na kogoś, kogo lubicie, niż przeciw temu, kogo nie lubicie?
Kto kandydatem na prezydenta? Te spekulacje zaczynają być męczące... Fot. GERARD / REPORTER; Mateusz Grochocki / East News; Marysia Zawada/REPORTER Marysia Zawada / REPORTER; Jacek Dominski / REPORTER;

Wybory prezydenckie będą w maju. Dopiero w maju. Oczywiście politycy już dziś robią wokół nich dużo szumu, ale... na razie nie ma sensu jakoś specjalnie się nimi przejmować. Naprawdę. Już tłumaczę dlaczego.

Zastanawiacie się, kogo na prezydenta wskaże Koalicja Obywatelska? Jasne, że Rafała Trzaskowskiego. Wszelkie dywagacje na temat innych kandydatów, w tym Radosława Sikorskiego, są bezcelowe. Donald Tusk nie po to od 4 lat hoduje Trzaskowskiego na prezydenta, by z niego zrezygnować w ostatniej chwili.

Czy to znaczy, że Sikorski byłby złym prezydentem? Jasne, że nie. Mógłby być świetny, ale ma kilka wad. Przede wszystkim jest zbyt dobrym i zbyt wyrazistym szefem polskiej dyplomacji.

Może głupio się do tego przyznać dziennikarzowi, ale za czasów PiS miewałem chwile niepewności co do tego, kto aktualnie jest ministrem spraw zagranicznych. Szczególnie gdy to stanowisko piastował kompletnie przezroczysty i niewychylający się Zbigniew Rau. A był nim przez 3 lata! Sikorski w tydzień robi więcej, niż Rau był w stanie zrobić rocznie.

Sikorski jest więc trochę ofiarą własnego sukcesu. Wydaje mi się, że trudno byłoby znaleźć mu następcę, który umiałby robić dyplomację na tak wysokim poziomie. Nie zrozumcie mnie źle: Sikorski pewnie dałby radę. Ale świetnie robi co innego. A Trzaskowski trochę się w Warszawie nudzi, jest dla niego za ciasna.

Stawką jest nie tylko fotel w Belwederze

Tak naprawdę wybory prezydenckie toczą się o zupełnie inną stawkę. PiS gra o to, by ich kandydat w ogóle wszedł do drugiej tury. Z kolei największą wygraną KO byłoby niedopuszczenie do tego, by druga tura się odbywała.

Donald Tusk doskonale wie, że w tej rozgrywce to on rozdaje karty. Z kolei Jarosław Kaczyński jest "na musiku" i wydaje się w tej grze kompletnie pogubiony. Raz mówi, że zrobi prawybory, raz – że nie. Najpierw powołuje specjalny komitet do wyłonienia kandydata na kandydata, potem daje do zrozumienia, że zdecyduje on.

Problemem Kaczyńskiego jest to, że nie zaczął sobie "hodować prezydenta" odpowiednio wcześnie. A czasu na wykreowanie Dudy nr 2 ma po prostu za mało. Przespał najdogodniejszy moment i teraz prawdopodobnie to do niego dociera.

Nie ma więc większego znaczenia, kogo prezes wybierze. Być może sięgnie po Przemysława Czarnka, choć ten nie ma ani kompetencji, ani prezencji. Ale może skonsolidować żelazny elektorat PiS. Nawrocki czy Bocheński mogą się starać, wkradać w łaski prezesa, ale szans na prezydenturę nie mają. Dla nich sukcesem będzie wejście do drugiej tury, o ile ta się w ogóle odbędzie.

A inni kandydaci?

Szymon Hołownia? Cóż, zawsze może stanąć w szranki, ale sondaże nie pokazują, by miał jakiekolwiek szanse. W ostatnich wyborach prezydenckich Hołownia dostał 13,9 proc. Jeśli w przyszłych wyborach osiągnąłby gorszy wynik, drastycznie osłabiłoby to jego pozycję.

Start ogłosili już Sławomir Mentzen czy Marek Jakubiak. Ale to bardzo dobrze, że startują. I to nie tylko dla Trzaskowskiego, bo przecież obaj panowie mogą odebrać trochę głosów PiS-owi. To po prostu dobrze dla demokracji. Tak samo jak ewentualny start Hołowni.

Wkurza mnie dziś mówienie o tym, że trzeba na kogoś głosować, że koalicja powinna mieć jednego kandydata. To jest przedwczesne i niewłaściwe. Przedwczesne, bo cała istota demokracji polega na tym, że zgłosić się może każdy. A my jako wyborcy mamy ten niezwykły luksus, że możemy głosować, na kogo chcemy. Wybory mają odzwierciedlać głos ludu. Przypominam, że z greckiego "demos" znaczy lud oraz "kratos". A demokracja to po prostu rządy ludu.

Dla demokracji im więcej kandydatów, tym lepiej. Niech wystartuje, kto chce (vide Jakubiak czy Mentzen), albo kto musi (kandydat PiS). Dzięki temu większa liczba obywateli (przynajmniej w pierwszej turze) będzie miała na kogo głosować w zgodzie ze swoimi przekonaniami i sumieniem.