Profesor Filipiak: Polski pracownik jest w stanie zrobić więcej niż zagraniczny w tym samym czasie
Znamy jego miłość do Rolls Royce'ów i piłki nożnej. Prof Janusz Filipiak - prezes Comarchu to wspaniały przejaw połączenia wiedzy akademickiej z ogromnym sukcesem w biznesie. W rozmowie z naTemat zdradził trochę, jak wygląda świat z jego perspektywy.
Myślę, że raczej powinno być tak, że wspólnie zarządzamy Comarchem, co wzmocni wartość firmy, czy możliwości sprawnego działania. Właśnie w tym kierunku idziemy.
Czy w rozwoju polskim firmom nadal przeszkadza sam fakt, że pochodzą z Polski?
To jest tak, jak w tym starym powiedzeniu o kobiecie: "Kobieta musi pracować dwa razy wydajniej, żeby zarabiać jak mężczyzna". Można powiedzieć, że od firmy z Polski oczekuje się bardzo dobrej pracy przy stosunkowo niższych zarobkach. Na pewno musimy dostarczać więcej produktów wysokiej jakości za te same pieniądze, które dostają na Zachodzie. Wszystko po to, by wejść na tamte rynki. Nikt nas tam za piękne oczy nie wpuści.
"Każdego specjalistę można zastąpić skończoną liczbą stażystów". To Pana powiedzonko, które weszło już do kanonu. Czasy się trochę zmieniły, czy w dzisiejszych warunkach na rynku pracy takie słowa nadal są aktualne?
To pewne uproszczenie. W tej chwili na globalnym rynku pracy ciężko jest pozyskać pracowników we wszystkich branżach, nie tylko w IT. Polacy wyjeżdżają do pracy na Zachodzie, gdzie są przyjmowani z otwartymi rękami. My próbujemy zatrudniać ludzi z Ukrainy. Ogólnie brakuje rąk do pracy w wielu zawodach.
To nie jest tak, że z dnia na dzień student zastąpi wykształconego inżyniera. Jednak kiedy ludzie od nas odejdą, musimy mieć przygotowaną kadrę, która w odpowiednim momencie wskoczy na ich miejsce.
W Comarchu mamy letnie staże studenckie. W stażu uczestniczy ponad 400 osób - studentów po trzecim i czwartym roku studiów. Każdy z nich ma zapewnione stanowisko komputerowe oraz opiekuna i przez trzy miesiące może uczyć się u nas zawodu. Dodatkowo płacimy mu za to pieniądze rzędu 2 700 zł brutto miesięcznie.
Powiedział Pan kiedyś, że tytuł biznesmena roku otrzymany z rąk Andrzeja Dudy, nie byłby dla Pana tak cenny, jak mistrzostwo Polski z Cracovią. Dlaczego?
Wynika to z zasięgu społecznego. To, że Pan Prezydent zaszczycił mnie tym tytułem, to moja osobista radość. Zdobycie mistrza Polski dałoby szczęście kilkudziesięciu tysiącom ludzi.
W rozmowie z naTemat prof. Janusz Filipiak mówił, czemu mistrz Polski z Cracovią ucieszyłby go bardziej niż tytuł biznesmena roku.•Fot. Comarch / Janusz Filipiak
O ile parę lat temu wysoki poziom polskich informatyków nie był powszechnie znany, tak teraz można to po prostu uznać za oczywistość. Są dobrymi pracownikami, mają świetne kwalifikacje, zatem znalezienie wysokopłatnej pracy nie jest dla nich żadnym problemem.
Jest to widoczne w dwóch kierunkach. Po pierwsze nie mają żadnych kłopotów, żeby wyjechać i pracować w dowolnym kraju na świecie. Druga rzecz to fakt, że wiele globalnych korporacji lokuje w Polsce centra R&D - centra badawcze, centra rozwoju oprogramowania. Wynagrodzenia są spore. Zgodnie z raportem giełdowym średnia płaca miesięczna specjalisty w Comarchu wynosi 9 tys. złotych brutto. Podobnie jest w innych firmach informatycznych.
Skoro są tak dobrze, to jaka jest najmocniejsza strona polskich pracowników?
Stała chęć dostarczenia pracy. Oczywiście nie można tego odnosić do wszystkich przypadków, ale średnio polski pracownik jest skłonny wykonać więcej pracy. Jest bardziej zaangażowany niż osoba ze starej Europy.
Dlaczego Jeff Bezos jest Pańskim "wrogiem"?
Billowi Gatesowi udało się zbudować monopol globalny w jednej branży – oprogramowania dla pecetów. Każdy chyba słyszał o "Windowsie". Jeff Bezos z Amazona poszedł krok dalej.
Po pierwsze absolutnie dominuje w handlu internetowym, w branży e-commerce. Druga rzecz to oprogramowanie. Narzędzia programistyczne Amazona dostępne w chmurze wypierają Microsoft czy inne firmy. W końcu, o czym może mniej wiadomo, Amazon tworzy globalną sieć logistyczną. Wystarczy powiedzieć, że w tych centrach jest zainstalowanych 100 tys. robotów, by zobaczyć jak potężna to instytucja. Automaty pakują towary i je wysyłają.
Amazon podpowiada nam co kupować. My dokonujemy zakupu, a firma, wykorzystując swoją informatykę, dostarcza nam to wszystko do domu. Firma Jeffa Bezosa jest 10 razy większa niż druga w kolejności spółka e-commerce'owa – chińska Alibaba.
– Firma Jeffa Bezosa jest 10 razy większa niż chińska Alibaba – mówi prof. Janusz Filipiak.•Fot. Comarch / Janusz Filipiak
Wejście na chiński rynek jest trudne. Chińczycy wymagają joint-venture, przez co już na samym starcie pozbawiają zysku. Przedsiębiorca, który decyduje się na wejście na ten rynek, na dzień dobry dostaje informację, że do końca życia będzie musiał dzielić się zyskiem.
W ten sposób Chińczycy perfekcyjnie blokują dostępu do swojego rynku, a sami doskonale radzą sobie w Europie czy Stanach Zjednoczonych. Skupują firmy czy udziały w firmach. Ta sytuacja naprawdę wymaga więcej uwagi ze strony Unii Europejskiej. Zresztą to już zostało dostrzeżone i pierwsze mechanizmy obronne zostały przez UE uruchomione.
Z Chińczykami jednak współpracujemy. Podpisaliśmy wspólny kontrakt z chińskim producentem urządzeń telekomunikacyjnych oraz informatycznych dla jednego z klientów, gdzie nasz partner dostarcza sprzęt i oprogramowanie. To duży kontrakt dla pewnego operatora telefonii komórkowej w Europie Zachodniej. Współpraca i współistnienie z firmami z Chin jest nieuniknione.
Na IV edycji Spotkań Warszawskich mówił Pan o zagrożeniach, jakie przyniosło ze sobą wprowadzenie RODO. Jakie bariery rozwoju dla polskich i europejskich firm pojawiły się wraz z wejściem w życie rozporządzenia?
W tym przypadku możemy mówić o dwóch rzeczach. Doszło do pogorszenia pozycji firm europejskich w walce o rynki globalne. Korporacja amerykańska może bez ograniczeń przechowywać dane osobowe klientów, a w Europie nie można tego robić. Mowa o kilkudziesięciu tysiącach pozycji w bazach danych. To pokazuje bardzo dużą różnicę w działaniu firm europejskich na tle korporacji amerykańskich, czy chińskich.
Po drugie, nie dość że to jest szkodliwe, co do zasady, to jeszcze wiąże się z dużym kosztem obsługi i kolosalnymi karami. Piłujemy gałąź, na której siedzimy. Poza tym, że nie wolno nam trzymać informacji o klientach, to jeszcze sami musimy tworzyć struktury, które mają pilnować przepisów rozporządzenia. Musimy mieć specjalistów od RODO na wydzielonych etatach.
Mimo że dla mnie i wszystkich innych przedsiębiorców te ograniczenia i wysokie koszty są oczywiste, Unia Europejska nakazała je wdrażać. To paradoksalne, że operator sieci komórkowej korzystający z oprogramowania Google czy Apple nie może pobierać danych o swoim kliencie, w przeciwieństwie do autorów software'u.
IV edycja Spotkań Warszawskich dotyczyła sztucznej inteligencji.•Fot. Materiały prasowe
Według mnie nie ma. Nikt tego nie robi, mówiąc kolokwialnie, "na wariata". Sztuczna inteligencja to bardzo często systemy podpowiedzi. Mamy na przykład diagnozę medyczną. Ktoś mógłby wymyślić teorię spiskową, że robot zasugeruje złą diagnozę. Trzeba jednak pamiętać o tym, że to jedynie podpowiedź. Sztuczna inteligencja na podstawie podanych objawów, sprawdzi bazy danych i powie lekarzowi, jakie schorzenia mogą dotykać jego pacjenta. Lekarz musi jednak wykonać odpowiednie badania, by potwierdzić daną chorobę. Co w tym szkodliwego?
Jeśli jednak będziemy bezkrytycznie stosowali sztuczną inteligencję, np. robiąc zakupy, wtedy rzeczywiście niesie ona ze sobą pewne zagrożenie. Wiąże się to z tym, że duże korporacje będą mogły kształtować naszą świadomość. Amazon posiadając ogromne bazy danych z informacjami o swoich klientach, może manipulować ich zwyczajami zakupowymi. To jest przykład szkodliwego stosowania AI.