Od rozpoczęcia roku szkolnego mijają właśnie dwa tygodnie, a katecheci coraz dotkliwiej odczuwają konsekwencje zmian wprowadzonych przez MEN. Zajęcia na pierwszej lub ostatniej lekcji, a do tego niewliczanie religii do średniej to dla nich cios. Bardziej finansowy, mniej moralny, wbrew oficjalnej narracji, co pokazują wiadomości z zamkniętego forum.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
W szkołach wraz z rozpoczęciem nowego roku szkolnego doszło do niemałego trzęsienia ziemi. Po raz pierwszy od bardzo dawna ministerstwo postanowiło znacząco okroić finansowanie nieobowiązkowych zajęć z religii. To oburzyło katechetów. Na publicznych protestach grzmią o trosce o wiarę i moralność swoich uczniów. Na zamkniętym forum ich argumenty są o wiele bardziej przyziemne i... policzalne.
Katecheci oburzeni działaniami ministerstwa. Tak chcą bronić lekcji religii
Przypomnijmy, że od 1 września lekcje religii w szkołach odbywają się na innych zasadach. Dyrektorzy powinni umieszczać je na pierwszej lub ostatniej lekcji. Katecheza nie wlicza się też do średniej ocen, przez co wielu rodziców będzie wypisywało dzieci z tych zajęć. MEN zalecił też łączenie mało licznych grup z kilku różnych klas. To doprowadziło do zmniejszenia liczby godzin pracy dla katechetów.
Od początku zmianami oburzeni są katecheci, a upust frustracji dawali na zamkniętej grupie dyskusyjnej. Do treści forum udało się dotrzeć "Gazecie Wyborczej". Co znaleźli tam dziennikarze? Oprócz pomocy dydaktycznych, czy wizerunków świętych również obłudę. Wielu katechetów mówi wprost, że zmiany wprowadzone przez ministerstwo oznaczają dla nich straty finansowe. O kwestiach moralnych mówi się rzadziej.
"Katecheci świeccy to duża grupa zawodowa, która poza głoszeniem Słowa Bożego musi być odpowiednio uposażona i umocowana" – pisał wprost jeden z grupowiczów. "Właśnie z powodu nieliczenia oceny (do średniej - red.) straciłam jedną klasę. Plan ministry działa…" – pisała kolejna, po chwili dodając, że dla niej to "wymierna finansowa strata".
Co w związku z całą tą "karygodną" sytuacją w szkołach powinni zrobić katecheci? "Teraz stoicie przed wyborem: tupać nogami z powodu rozporządzenia Nowackiej, czy zwrócić się do własnych pryncypałów: biskupów. Jeśli cenią to, co robicie, nie będą szczędzić grosza. W końcu rzekomo chodzi o rzeczy najważniejsze. A jeśli nie zrekompensują Wam pieniędzy, które utracicie, dostaniecie ważny komunikat: prawdę o tym, jak traktują Wasze usługi" – pisała w liście do katechetów na łamach naTemat Anna Dryjańska.
Jak trwoga to do… proboszcza. Katecheci chcą zmusić rodziców do zmiany podejścia
O tym, co dzieje się w zamkniętej grupie dyskusyjnej Stowarzyszenia Katechetów Świeckich dziennikarzy "Wyborczej" zaalarmowała jedna z jej członkiń. Pani Gabriela była oburzona tym, jak bardzo niektórzy katecheci próbują ratować swoje stołki i portfele.
"Oficjalnie katecheci bronią wliczania religii do średniej jako wysiłku za naukę, w prywatnych wpisach żałują, że odchodzi kolejny element przymusu [...] są świadomi, że uczą dzieci w większości niepraktykujące, nieuczęszczające do kościoła" – pisała.
Na tym jednak paradoks się nie kończy. Niektórzy są tak bardzo zdesperowani, że z prośbą o pomoc chodzą do proboszczów. "Są katecheci, którzy wynoszą dane o uczęszczaniu na religię i przekazują je proboszczom w nadziei na jakąś presję, nacisk na ucznia w parafii zamieszkania" – przekazała kobieta. Wszystko to ma pomóc w przymuszeniu uczniów do uczęszczania na zajęcia.
A proboszczowie i przepisy pomagają. Wystarczy wspomnieć, że żeby dziecko zostało dopuszczone do bierzmowania, nie może mieć nawet roku przerwy w nauczaniu religii. Jednak wśród licznych głosów pojawiły się też takie, że poziom wiedzy rodziców (którzy przecież na religię uczęszczali) jest bardzo niski. I to może ostatecznie pogrążyć ten przedmiot.
"Chodzą do kościoła, puszczają na religię, ale jest to bardziej tradycja niż głęboka wiara. Jeśli religia wróci do salek to, po pierwsze, nie ma miejsca, a po drugie, nikt nie będzie dzieci przyprowadzał, bo po co?" – pisze jedna ze zmartwionych katechetek.