Reklama.
Maja Włoszczowska - najwybitniejsza polska kolarka górska - wybrała się do Tokio na swoje czwarte w karierze igrzyska olimpijskie. Debiutowała w Atenach, gdzie zajęła szóste miejsce. Cztery lata później w Pekinie była druga, by w Londynie nie wystartować przez kontuzję, której nabawiła się tuż przed startem. Wróciła w Rio de Janeiro sięgając po kolejny srebrny medal w karierze.
W Tokio pożegnała się z olimpijskimi trasami w sposób godny, choć nie miała szansy na lepszy wynik niż 20. miejsce, bo startowała z trzeciej linii i nie zdołała się przebić na wyższe pozycje. Polka jechała jednak do samego końca, tak jak robiła to przez całą karierę. Nie pomogły też warunki, od poniedziałku padało i trasa była bardzo trudna, błotnista i śliska.
"Mogę się schować? Fatalnie wystartowałam, potem złe decyzje. Starałam się odrobić ile się dało. Nawet o 20. miejsce walczyłam do ostatnich chwil. O to w końcu chodzi na igrzyskach, prawda?" – mówiła na mecie dziennikarzowi TVP Sport 37-letnia ikona.
Start w Tokio był ostatnim w karierze, w której Maja Włoszczowska poza dwoma srebrami olimpijskimi ma na koncie dziesięć medali MŚ i siedem ME. Polka to żywa legenda MTB, jedna z najlepszych sportsmenek w historii naszego kraju. Złoty medal w Tokio wywalczyła jej koleżanka klubowa sprzed lat, niesamowita Jolanda Neff, która wyprzedziła rodaczki Sinę Frei oraz Lindę Indergand.