Przywódcy Unii są niemal zgodni co do tego, że brexit musi nastąpić do 18 kwietnia, niezależnie od tego, czy Wielka Brytania podpisze umowę czy nie. W tej sprawie wszystkie kraje były nieubłagane poza jednym – premier Morawiecki mówił o zgodzie na przełożenie brexitu nawet o kilka miesięcy.
Kończy się cierpliwość krajów Unii Europejskiej wobec niekończącego się spektaklu pod tytułem "Brexit". Wielkiej Brytanii grozi twarde zderzenie z rzeczywistością, jeśli nie zostanie podpisana umowa. Brytyjski parlament od tygodni kłóci się o jej treść, a francuska minister żartuje, że nazwała swojego kota "Brexit", bo "stoi w otwartych drzwiach i miauczy, że chce wyjść".
W czwartek odbyło się kolejne posiedzenie w sprawie opuszczenia przez Wielka Brytanię wspólnoty. Theresa May w liście wysłanym do Donalda Tuska poprosiła o opóźnienie brexitu. De facto prosiła o czas na przekonanie brytyjskiego parlamentowi do zatwierdzenia umowy wynegocjowanej przez szefową rządu.
Jednak przedłużanie tej procedury w nieskończoność nie jest możliwa. W czwartek pojawiła się konkretna data – 18 kwietnia. Do tego dnia Wielka Brytania musi wyjść z Unii. Albo podpisze umowę wynegocjowaną przez premier May, albo będzie to "twardy brexit". Za takim rozwiązaniem opowiedzieli się zarówno przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk, jak i liderzy pozostałych krajów Unii.
Jeden Mateusz Morawiecki wyłamał się i powiedział, że Polska może bez żadnych warunków wstępnych dać Londynowi 2-3 miesiące czasu na dalsze toczenie sporów. – Podkreślamy to, że warto dać teraz Wielkiej Brytanii szansę wypracowania wewnętrznego rozwiązania – stwierdził Morawiecki.