Wielki, piękny, kosmopolityczny, przyjazny... Właśnie takimi przymiotnikami najczęściej opisujemy Berlin. Stolica Niemiec uchodzi za jedno z najlepszych miast do życia. Od lat przyciąga szukających szczęścia z całego świata i oczarowuje turystów. Berlin ma jednak też drugą, coraz wyraźniej dostrzegalną twarz. Twarz młodych bezrobotnych, bezdomnych i przestępców.
Niedawne wybory w Berlinie uznano za kolejną klęskę CDU i dowód na wzrastającą siłę populistów z AfD. Co prawda tym razem nie wyprzedzili oni formacji kanclerz Angeli Merkel tak, jak w Meklemburgii-Pomorzu Przednim, ale byli gorsi jedynie o 3,4 punktu. I automatycznie zaczęto komentować, że to kolejny dowód na fiasko polityki Merkel i skuteczność straszenia islamem w wykonaniu skrajnej prawicy.
Tylko, że w Berlinie wcale nie było to tak jednoznaczne. Zmiany zachodzące w niemieckiej stolicy to raczej wyraźny sygnał, że małe polityczne trzęsienie ziemi nadciągające za Odrą jest motywowane nie tylko strachem przed dominacją islamskiej kultury i zamachami. W tle tego wszystkiego są zupełnie przyziemne obawy. Na przykład o to, jak godnie przeżyć do pierwszego do pierwszego.
Pojęcia takie, jak bieda w Niemczech oczywiście dość mocno różnią się od tego, jak zdefiniowaliby je w innych częściach Europy. Nie zmienia to jednak faktu, że z tym godnym jak na niemieckie warunki przetrwaniem coraz więcej osób w Berlinie ma problemy.
Nie taki piękny, jak go malują
Bo to samo miasto, które dla przybyszów z całego świata uchodzi za wzór miasta do dobrego życia, dla wielu berlińczyków bywa synonimem "upadku". "Państwem upadłym" już dwa lata temu nazwał stolicę najbardziej renomowany niemiecki dziennik "Die Welt". Powodów było wiele. Od ośmieszających niemiecki "Ordnung"wielkich inwestycji, które ciągną się latami, przez gigantyczne zadłużenie (sama stolica ma prawie dwukrotnie większy dług publiczny od całej wielkiej Bawarii) po naprawdę palące problemy społeczne.
Teoretycznie najmniejszym z nich wydaje się najgorszy system edukacji w całych Niemczech. Tamtejsze szkoły uczą i wychowują bardzo kiepsko. Statystyki we wszystkich kluczowych elementach w przypadku berlińskich placówek znacznie odstają nie tylko od średniej krajowej, ale i od danych z najbardziej zapóźnionych landów byłego NRD.
A od tego zaczynają się wszystkie inne problemy, które powodują, że legendarne miasto ma drugą twarz. Biedy, bezrobocia, bezdomności. I bezradności w walce z tymi zjawiskami. – Ktoś mógłby pomyśleć, że to wszytko efekt najazdu emigrantów. W jak wielkim byłby błędzie... – komentuje w rozmowie z naTemat politolog Tarik Richter.
I przypomina, że według raportów przygotowywanych przez Fundację Bertelsmanna, odsetek najmłodszych mieszkańców żyjących w biedzie od wielu lat utrzymuje się na poziomie ponad 30 proc. – Wśród całego berlińskiego społeczeństwa z pomocy socjalnej musi korzystać natomiast ponad 16 proc., a kolejne około 20 proc. jest dziś w grupie zagrożonej biedą w bliskiej przyszłości. Z czego sporą część stanowią samotni rodzice, którym Berlin funduje szczególne trudności – dodaje.
Tarik Richter zwraca uwagę, iż kolejnym błędem byłoby też założenie, że prawie 11-proc. długotrwale bezrobotnych mieszkańców to niezasymilowani przedstawicie imigranckich mniejszości.
– Jasne, że to istotna część tej grupy. Jednak równie istotną część stanowi młodzież wywodząca się z rodzin od pokoleń żyjących w Niemczech. Zaczynamy tu widzieć podobny problem z pozbawioną perspektyw młodzieżą, jak na przykład w Hiszpanii. Tyle, że ludzie z biednych krajów, czy regionów szukając lepszego życia emigrują. A rodowity berlińczyk po prostu traci nadzieje. Bo gdzie ma emigrować, skoro urodził się w mieście uchodzącym za spełniające marzenia – stwierdza.
Bezdomni mówią ze świetnym akcentem...
Jak przekonuje nasz rozmówca, o skali problemu można przekonać się świetnie, gdy odważymy się przejść przez najpopularniejsze w Berlinie okolice wśród osób bezdomnych. Nawet w czasach zalewu uchodźców i imigrantów w zaułkach i noclegowniach słychać głównie świetny niemiecki. – Dla przybyszów z Bliskiego Wschodu udało się przygotować kwatery i programy socjalne. O wykluczonych berlińczyków tak się nie dba i nigdy od dawna nie dbało – ubolewa Richter.
To był też jeden z najpoważniejszych zarzutów, który wobec dotychczasowej władzy podnoszono przed ostatnimi wyborami. Bo choć Berlin jest największym beneficjentem niemieckiego systemu wyrównywania nierówności pomiędzy regionami i inne landy dokładają do budżetu stolicy co roku ponad 3 mld euro, tu płacą podatki świetnie zarabiający urzędnicy ministerstw oraz pracownicy wielu korporacji, a od 15 lat dominującą siłą są socjaldemokraci z SDP, słynny niemiecki "socjal" jakoś nie działa w stolicy najlepiej.
To wszystko powoduje, że zatrważająco - jak na niemieckie warunki - wyglądają też statystyki przestępczości. Bo wszędzie tam, gdzie jest kiepsko z wykształceniem, perspektywami i próżno liczyć na skuteczną pomoc, pojawia się przemoc.
To problem wielu stolic świata. Jednak Berlin od reszty kraju, którego jest sercem, odstaje w policyjnych statystykach naprawdę bardzo mocno. Wskaźniki przestępczości są tam ponad dwukrotnie wyższe od średniej krajowej. Do tego w między 2014 a 2015 rokiem liczba popełnianych w Belinie przestępstw wzrosła o prawie 5 proc. Danych o tym, jak sytuacja wygląda po uderzeniu fali imigracji jeszcze nie ma, ale raczej nie będą pocieszające...